W 1983 roku Dennis Nilsen przyznał się do zamordowania 15 osób w ciągu pięciu lat. Na swoje ofiary wybierał młodych mężczyzn. Zapraszał ich do siebie do domu. Tam ich dusił, a zwłoki ukrywał pod podłogą. Po jego śmierci znaleziono ok. 250 godzin nagrań, w których opowiada o swoim życiu i popełnionych zbrodniach. Idąc do kina na film kogoś takiego jak Ron Howard, trudno zagłuszyć wygórowane oczekiwania. Człowiek, który dał światu takie dzieła jak "Piękny umysł", "Wyścig", oraz "Apollo 13" jest przecież specjalistą od dramatyzmu i budowania napięcia, które są podstawowymi elementami większości jego filmów. Na początek cofnijmy się na chwilę aż do roku 1971, kiedy to powstała nieco dziś anachroniczna, ale wciąż wartościowa produkcja. Oparty na faktach film opowiada o seryjnym mordercy Johnie Reginaldzie Christie, który w drugiej połowie lat 40 zwabiał młode kobiety do swojego mieszkania w Londynie, gdzie otruwał je gazem, a potem Shutter (2004) Jeśli chodzi o najlepsze horrory, to kino tajskie i japońskie nie mają sobie równych. „Shutter” reżyserii Banjong Pisanthanakun’a i Parkpoom Wongpoom’a, bez problemu mógłby stanąć do walki o tytuł „najstraszniejszy horror na świecie”. Po zakrapianej imprezie Tun (Ananda Everingham) i jego dziewczyna, Jane . Opublikowano: 2014-04-15 15:01:47+02:00 · aktualizacja: 2014-04-15 17:09:02+02:00 Dział: Kultura Kultura opublikowano: 2014-04-15 15:01:47+02:00 aktualizacja: 2014-04-15 17:09:02+02:00 Fot. Ten film ma wiele cech typowych dla „christian movie”, z ich podniosłym patosem, wszechogarniającym dobrem, prostotą amerykańskiego protestantyzmu i uświęceniem wartości rodzinnych. Oparta na faktach, słynna historia 4-letniego Coltona, który doświadczył pobytu w Niebie wychodzi poza prostą opowieść o „życiu po życiu”. Jest to też solidna, i dobrze opowiedziana przez scenarzystę „Braveheart” opowieść o zmaganiu się z wiarą oraz sile modlitwy. Najnowszy film Randalla Wallace’a ( „Byliśmy Żołnierzami” „Człowiek w Żelaznej Masce”) opowiada prawdziwą historię chłopca, który doświadczył śmierci klinicznej. Film został oparty na bestsellerze pastora Todda Burpo i Lynn Vincent „Niebo istnieje…Naprawdę!”. Kiedy 4 letni Colton Burpo cudem przeżył nagłą operację wycięcia wyrostka robaczkowego, jego rodzina myślała, że nie doświadczy już większej ilości egzystencjalnych wstrząsów. Owszem Todd ( Greg Kinner) i Sonia (Kelly Reilly) mieli inne kłopoty. Greg nie tylko jest pastorem, ale służy w ochotniczej Straży Pożarnej i ma firmę naprawiającą bramy garażowe. Oboje żyją w typowej, amerykańskiej mieścinie gdzieś w Nebrasce, gdzie wszyscy się znają, przyjaźnią i świadczą sobie wzajemną pomoc. To jednak powoduje, że trudno jest odmówić sąsiadowi „krechy”, gdy nie ma on na zapłatę za usługi. A to w zestawieniu z odbijającym się na każdej rodzinie kryzysie finansowym prowadzi do załamania domowego budżetu. Greg jako pastor lokalnego kościoła popada też w coraz większą banalizację kazań. Na dodatek jego 4 letni synek (Connor Corum) zaczyna opowiadać o tym, czego doświadczył podczas operacji. Colton oznajmia rodzicom, że opuścił swoje ciało podczas zabiegu. Wiarygodnie opisuje, co dokładnie jego rodzice robili, gdy leżał na stole operacyjnym. Opowiada o wizycie w Niebie i, z rozbrajającą, typową dla dziecka prostolinijnością przekonuje o spotkaniach z członkami rodziny, których nigdy nie poznał. Ba, znał też rodzinne sekrety, których nie powinien nawet rozumieć w swoim wieku. Chłopiec opisywał też anioły i Jezusa ( jego opis Zbawiciela pokrywał się z relacją dziewczynki z Litwy, która kilka lat wcześniej doświadczyła śmierci klinicznej) oraz w niespodziewanych momentach przejawiał niezwykły spokój ducha i brak strachu przed śmiercią. Co ciekawe, chłopiec choć był bliski śmierci, to jego serce nie zatrzymało się nawet na moment podczas zabiegu. Jego sytuacja różni się od doświadczeń osób, które „były po tamtej stronie”. Jednak przeżycia mają wspólne**. Zobacz zwiastun Ilekroć słyszę o przypadkach doświadczenia pobytu w Niebie, zapala się u mnie lampka ostrzegawcza. Takie relacje zawsze są naznaczone możliwością konfabulacji, rozbuchanej fantazji, chęci zaistnienia w mediach czy, i tutaj schodzimy już na poziom religijny, szatańskim blefem. Kościół katolicki ze swoimi dogmatami i usystematyzowaną teologią jest ostrożny w koncesjonowaniu takich relacji. Zupełnie inaczej wygląda to we wspólnotach protestanckich w amerykańskim wydaniu, gdzie niemal każdy może założyć sobie wspólnotę i przeżywać Biblię na swój sposób. Niemniej jednak historia rodziny Burpo intryguje i jest przekonująca. Można oczywiście oskarżyć rodzinę Todda o chęć zbicia majątku na fantastycznej opowieści ich syna. Można uznać ją za cyniczną grę zblazowanego pastora na strachu przed śmiercią. Jednak o to samo można oskarżyć każdego, kto przekonuje o doświadczeniu łaski Bożej. Zarówno w książce, jak i filmie Randalla Wallece’a Todd za pomocą doświadczenia swojego synka pragnie głównie ewangelizować odbiorców. Ważniejsze od sławy, pieniędzy czy uznania jest dla niego opinia wiernych i pomoc im w codziennym życiu. Najciekawszym aspektem tej historii nie jest też wcale doświadczenie Coltona, które jest na szczęście pokazane w filmie w miarę subtelnie, ale zmaganie się z nim rodziny. Toddowi trudno początkowo uwierzyć w opowieść syna. Odbija się ona na jego wątpliwościach i stopniowym załamywaniu wiary ( mocna scena modlącego się pastora w szpitalnej kaplicy), które wynikło z dramatycznych doświadczeń jeszcze przed chorobą synka. Choć wspólnota miasteczka całą mocą modliła się o zdrowie dla Colta ( piękne ukazanie siły modlitwy), to w czasie medialnego szumu wokół sprawy, część przyjaciół rodziny dystansowała się od jego opowieści. Ba, nawet jego posługa jako pastora jest zagrożona, bowiem rada parafialna ma pretensje o zbyt emocjonalne kazania i stratę dystansu potrzebną przewodnikowi duchowemu. Również starająca się zracjonalizować doświadczenie synka, i stąpająca twardo po ziemi Sonia wywiera coraz silniejszą presję na mężu, by ten „zszedł na ziemię” i zajął się bieżącymi sprawami. Todd jednak jako jedyny twardo wierzy dziecku, choć zderza swoje wątpliwości w rozmowie ze znaną psycholog-ateistką. Nie do końca wykorzystany w kinie, a nominowany do Oscara za pamiętną rolę w „Lepiej być nie może” Greg Kinnear świetnie uwiarygodnia swoją postać. I robi to nie tylko dzięki wizerunkowi przeciętnego Amerykanina z prowincji, ale wgryza się we wnętrze Todda, dobrze interpretując jego wątpliwości i duchowe rozterki. Na uwagę zasługuje też kolejna po „Locie” dobra rola Kelly Reilly, która bez histerii wciela się w rolę matki próbującej uratować spokój rodziny. Cieszyć musi fakt, że doświadczony filmowiec jakim jest Wallace („Człowiek z żelaznej masce”) pewnie prowadzi film i nie pozwala mu zboczyć na ckliwe tory. Problemem wielu chrześcijańskich filmów w USA jest brak pieniędzy na dobrego reżysera ( patrz: „Suing the Devil”), co grzebie nieraz najlepsze scenariusze. Choć filmy z kategorii „Christian movies” są robione ku pokrzepieniu serc i proponują prostą opowieść o sile wiary, to „Niebo istnieje…naprawdę” niuansuje pewne kwestie. Nie jest to oczywiście film nawet zbliżający się do poziomu metafizycznego „Drzewa życia” Terrence’a Malicka czy filmów Tarkowskiego, ale przecież opowieść o doświadczeniu Nieba przez 4 letnie dziecko nie ma prawa być szczególnie głęboka i musi ocierać się o pożądany infantylizm. Takie opowieści mają pobudzać, inspirować i poruszać sumienia za pomocą prostych środków. Pamiętajmy, że Bóg zawsze pojawia się w półcieniu, a wiara nie polega na absolutnej pewności, że On istnieje. Łukasz Adamski „Niebo istnieje naprawdę”, reż: Randall Wallace, dyst: United International Pictures Sp z Publikacja dostępna na stronie: Listopadowa aura sprzyja rozmyślaniom na temat przemijania. Nie wszyscy lubią ten melancholijny, jesienny okres, ale moim zdaniem jest to wyjątkowy czas, który warto wykorzystać do refleksji nad kruchością własnego istnienia. Dodatkowy wolny wieczór proponuję spędzić w towarzystwie dobrego filmu. Przygotowane zestawienie zadowoli zarówno bardziej wymagające jednostki, poszukiwaczy ambitnego kina jak i tych, który jak ja czasem potrzebują się totalnie rozkleić nad czymś beznadziejnie romantycznym. 1. „Maska” Film z mojego dzieciństwa czyli przełomu lat 80. i 90. Opowieść o nieuleczalnie chorym nastolatku, który pomimo zdeformowanej twarzy próbuje żyć normalnie. W roli matki chłopca wciela się Cher, która okazuje się być lepszą aktorką niż piosenkarką. Fabuła nie jest dosyć skomplikowana: zwyczajne życie (prawie) zwyczajnego chłopca. Pierwsze miłości, rozczarowania, świadomość nieuniknionego: tego że główny bohater umrze nim doczeka dorosłości. To co czyni ten film niezwykłym i wartym uwagi to jego prosta, realizm i ukazanie problemu śmiertelnej choroby jako czegoś co jest kolejnym „elementem” życia. Tytuł filmu jest nawiązaniem do wyglądu głównej postaci, która pierwotnie też była tłumaczona jako „Maska lwa”. 2. „Wielkie piękno” Oscar dla najlepszego filmu nieangielskojęzycznego może trochę zniechęcić do zmierzenia z „Wielkim pięknem” jednak niepotrzebnie. Przemijanie w tym przypadku zyskuje inny wymiar. Casanova, który udaje się w podróż sentymentalną i robi bilans swojego dotychczasowego życia. Co utracił? Na pewno młodość, czas i… resztę sami musicie zobaczyć. Historia niebanalna, wymagająca i piękna jak sam tytuł sugeruje. 3. „Witaj w klubie” Kolejna filmowa propozycja z katalogu „ambitnych” również doceniona przez Akademię Filmową i to trzykrotnie. Matthew McConaughey wciela się w elektryka która prowadząc dosyć rozrywkowe życie zaczyna chorować na AIDS. Jeśli wydaje wam się, że będzie to kolejna historia o tym,że ludzie w obliczu śmiertelnej choroby się zmieniają to będziecie rozczarowani. Charakter głównej postaci, wola walki, nietuzinkowość i brak pokory to jedyna stała w tym filmie. Dużo ciekawych zwrotów akcji i ukazanie problemu nietolerancji, stereotypowości i zderzenia ze śmiercią w najmniej oczekiwanych warunkach. Zwracam uwagę na mistrzowską kreację drugoplanowej postaci – Jared Leto tutaj również zgarnął moim zdaniem słusznie statuetkę. 4. „Zielona mila” Czy jest jeszcze ktoś kto nie czytał „Zielonej mili” Kinga? Bardzo rzadko to robię, ale w tym przypadku spokojnie najpierw możesz sięgnąć po film, o ile go jeszcze nie widziałeś. Przemijanie w perspektywie ponoszenia winy za „grzechy” innych. Dobre, mocne kino z plejadą gwiazd: Tom Hanks, Michael Clarke Duncan, Michael Jeter. Ekranizacja jest wierna książce i zawiera wiele wątków ze szczegółowymi elementami życia postaci nie tylko pierwszoplanowych. Okazuje się, że dobro nie zawsze „wygrywa” w oczywisty sposób. 5. „Nie opuszczaj mnie” Pamiętajcie, że w przypadku tego filmu interesuje was amerykańsko-brytjska produkcja z 2010 roku. To jedna z takich historii, po której przez długi, długi czas nie mogłam dojść do siebie. W sumie nie do końca wiedziałam,czy fabuła jest fikcją czy może, gdzieś na świecie takie rzeczy dzieją się naprawdę. Mowa o hodowaniu ludzi na ograny. Tak dobrze słyszysz, ośrodek w którym wychowują się twoje klony, tylko po to by przedłużyć twoje życie. Więcej chyba nie muszę mówić? 6. „Nad życie” Tym razem polska propozycja. Historia życia naszej polskiej siatkarki „Złotka” Agaty Mróz. Początkowo obawiałam się, że główną rolę powierzono Oldze Bołądź, ale moje obawy okazały się bezpodstawne. Nie od dziś wiadomo, że życie pisze najlepsze scenariusze i cóż jest to przepiękny film o tym, że walczy się do końca, żyje tylko raz do utraty tchu. Po seansie płacze się jak bóbr przez dobrą godzinę. 7. „33 sceny z życia” Film Małgorzaty Szumowskiej, który w mojej ocenie jest jej najlepszym. Swoista analiza tego, co dzieje się z życiem każdej rodziny po śmierci matki. Myślę, że Freud byłby zachwycony tą ekranizacją. Czy na śmierć bliskiej osoby można się przygotować? Jak przeżyć żałobę, zorganizować stypę i żyć dalej? Reżyserka podejmuje próbę odpowiedzenia na te pytania, jednak okazuje się, że śmierć najbliższej nam osoby wywracała nasze dotychczasowe życie do góry nogami. To film nie dla każdego. Jest trudny, wstrząsający – bezwstydnie obnaża nasze słabości i sekrety. 8. „Szkoła uczuć” Fani komedii romantycznych na pierwszy rzut oka mogliby być zachwyceni „Szkołą uczuć”. Dostajemy tutaj prostą historię, typowe love story. Największy łobuz z ogólniaka zakochuje się i zmienia pod wpływem największego kujona w szkole, do tego córki pastora. Czy warto kochać, jeśli od początku wie się, że nasza miłość ma ściśle określony termin przydatności? Pierwszy raz widziałam ten film w liceum, na lekcji religii… Taką miałam „nowoczesną i postrzeloną” katechetkę. Historia bez happy endu, ale uwielbiam do niej wracać. 9. „ Kocham Cię” Film powstał na podstawie książki, której nie czytałam bo nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Sięgnęłam po niego kilka lat temu, kiedy rzucił mnie chłopak. Ironia losu, ale chyba chciałam sobie troszeczkę w spokoju popłakać. No i oczywiście udało się, bo mamy tutaj historię wielkiej (wydawałoby się idealnej) miłości młodego małżeństwa. Wszystko byłoby cudowne, gdyby nie nagła śmierć Gerrego. Holly, która znała ukochanego od dziecka, po jego stracie totalnie się załamuje. Czy listy od męża potrafią jej poradzić z żałobą i pozwolą rozpocząć nowe życie? 10. „Zanim się pojawiłeś” Od razu uprzedzam, że jest to film dla osób lubiących estetyczne historie. Nie będzie tutaj zbyt wiele elementów realizmu mimo, że główny bohater jest chory, nie zobaczymy scen ukazujących jego prawdziwego życia z chorobą. Główny bohater miał wszystko: zdrowie, urodę, kasę, piękną i kochającą kobietę u boku do momentu felernego wypadku. Gdy w jednej chwili jesteś jak „Młody Bóg”, a po chwili lądujesz na wózku i nie jesteś w stanie nic zrobić bez pomocy innych, nawet bardziej niż pewne jest to, że będziesz miał depresję, staniesz się oschły, trudny i rozżalony na cały świat. Banał? Być może, ale w tej historii nie chodzi o ukazanie wprost trudów choroby, straconego życia. Okazuje się, że siła miłości nie wystarcza, kiedy straci się zdrowie, swoje dawne życie i możliwość bycia samodzielnym. Dla wszystkich beznadziejnych romantyków jak ja spodoba się na pewno. „Każdy dzień zbliża nas do śmierci” To słowa, które wypowiada nastoletnia córka Judyty w filmie „Nigdy w życiu”. Jest w tym coś z jednej strony zabawnego (dla tych, którzy wiedzą co to ironia i sarkazm), coś przerażająco (bo raczej nikt normalny nie śpieszy się do trumny) i w konsekwencji naturalnego (bo jedyne czego możemy być pewnie na tym świecie, to tego że właśnie umrzemy). Dzisiaj mamy bardzo wyjątkowy dzień, kiedy wspominamy pamięć naszych bliskich, którzy zmarli. Bez względu na to czy wierzysz w „drugą stronę tęczowego mostu”, warto raz na jakiś czas zatrzymać się i zadać sobie pytanie: „dlaczego tak pędzę?” i „dokąd zmierza moje życie?”. Powyższe zestawienie to świetna propozycja dla tych, którzy w czasie listopadowego zadumania pragną się wyciszyć, zwolnić, przemyśleć parę spraw i cóż wspomnieć tych, za którymi nieustannie tęsknimy. A Ty jak spędzasz ten wyjątkowy czas? ****** Już? Tak prędko? Co to było? Coś strwonione? Pierzchło skrycie? Czy nie młodość swą przeżyło? Ach, więc to już było… życie? Leopold Staff Nie lubimy tego tematu, więc odganiamy myśli o śmierci jak najdalej. W końcu liczy się życie, codzienne smutki, radości i przyjemności. Myślenie o śmierci to temat dla smutnych emo-nastolatków. Problem w tym, że gdy śmierć nas dopada, wchodzi do naszych domów, wpadamy w panikę i nie mamy pojęcia, jak to się stało, że akurat my padliśmy jej ofiarą. Nie da się z nią do końca oswoić, nie da się jej zaleczyć śmiechem, ale – jakkolwiek by to zabrzmiało – da się z nią żyć. Nie trzeba o niej ciągle myśleć, choć czasami warto. Zwłaszcza w pierwszych dniach listopada, gdy wspominamy choćby ludzi filmu, którzy odeszli w ostatnich założeniu miało powstać zestawienie z kilkunastoma tytułami; przecież w co drugim filmie i serialu ktoś umiera. Ale co chwila odrzucałem łzawe melodramaty w stylu Słodkiego listopada, pretensjonalnych Gwiazd naszych wina czy Moich córek krów, które – mimo kasowego sukcesu i dobrych recenzji – mocno trywializują temat. Pewnie wiele osób się ze mną nie zgodzi (liczę na komentarze), ale gdy zrobiłem wstępną listę tytułów, dotarło do mnie, że nawet kino nie lubi i rzadko traktuje temat śmierci serio, a przynajmniej rzadko decyduje się na serio o nim opowiadać. Zestawienie jest więc krótkie, bardzo krótkie. Wybaczcie. A do tego skupia się na filmach z ostatnich kilkunastu rodzinaAbsolutny numer jeden w tym zestawieniu. Ostatnia rodzina wywołała słuszne zachwyty i liczne kontrowersje, zwłaszcza wśród przyjaciół, znajomych i miłośników twórczości Tomasza Beksińskiego. Pojawiły się głosy, że wcielający się w niego Dawid Ogrodnik przeszarżował, traktując swojego bohatera jak świra. Szkoda, że w tym chaosie znacznie rzadziej przebijają się interpretacje samego filmu – jednego z najlepszych polskich obrazów ostatnich lat. Film o rodzinie Beksińskich to… no właśnie, nie do końca „film o rodzinie Beksińskich”. To opowieść o czekaniu na śmierć, o oswajaniu się z jej obecnością w naszym życiu bez konieczności z rezygnacji z życia i szybciej oswoimy się ze Zdzisławem Beksińskim (Andrzej Seweryn), jego synem Tomaszem i żoną Zosią (Aleksandra Konieczna), tym szybciej dostrzeżemy geniusz scen, dialogów i monologów. Choćby tej pierwszej, w której Zdzisław Beksiński opowiada swojemu przyjacielowi Piotrowi Dmochowskiemu (Andrzej Chyra) o pewnej fantazji – wizji śmierci z rąk kobiety w „typie Alicii Silverstone”. Zobaczymy dwie starsze panie (matki Zdzisława i Zofii) dyskutujące o tym, „kto w naszej rodzinie umrze pierwszy”. Samobójstwo Tomasza przestanie być “decyzją wariata”, a stanie się świadomą decyzją o opuszczeniu świata, którego się po prostu nie lubi. Mało to pedagogiczne, ale nie wolno nam jej oceniać ani tym bardziej z nią dyskutować. Jan P. Matuszyński nie wartościuje rodzaju śmierci: traktuje odejście na własne życzenie, śmierć z przyczyn naturalnych oraz śmierć z rąk zabójców równorzędnie i z ogromnym szacunkiem. Piękne, mądre który pozostałZanim François Ozon nieco odszedł od treści na rzecz zabaw filmowymi gatunkami i kliszami – jak to robi choćby w Podwójnym kochanku – nakręcił jeden z najbardziej poruszających filmów kilkunastu ostatnich lat. Czas, który pozostał to w pewnym sensie odpowiedź na łzawe melodramaty „z rakiem w tle”.Romain (Melvil Poupaud), młody i zawodowo spełniony artysta-fotograf, dowiaduje się, że ma raka w zaawansowanym stadium. Wiedząc, że szanse na wyleczenie są nikłe, a samo leczenie będzie bolesne i trudne, postanawia przeżyć ostatnie dni, godziny, miesiące na swoich warunkach. Brzmi strasznie banalnie, bo Hollywood przyzwyczaiło nas do historii o bohaterach tworzących listy rzeczy, które muszą zrobić przed śmiercią, szalonych miłościach ostatnich dni, przewartościowywaniu swojego życia. Ilu znacie ludzi, którzy wiedząc, że umrą, pragnęli tylko np. zobaczyć Wielki Kanion, skoczyć ze spadochronem? A ilu znacie takich, którzy po prostu chcieli pożyć jeszcze ze zwykłej ciekawości, a wcześniej uporządkować swoje sprawy? Romaina trudno polubić, bo to niezbyt miły gość, nad którego grobem raczej nie będą płakały zastępy przyjaciół. I on o tym wie. Dlatego na śmierć przygotowuje się sam, bo – koniec końców – każdy jest z nią sam na sam. Ogromnie żałuję, że tak rzadko się ten film przypomina, bo jest piękny, poruszający i lat wcześniej Ozon wyreżyserował krótkometrażową Małą śmierć, ale to już zupełnie inna tematyka. Opublikowano: 2012-10-31 11:55:33+01:00 · aktualizacja: 2012-10-31 13:49:19+01:00 Dział: Kultura Kultura opublikowano: 2012-10-31 11:55:33+01:00 aktualizacja: 2012-10-31 13:49:19+01:00 "Między piekłem a niebem" W 1975 r. w USA pojawiła się książka „Życie po życiu" amerykańskiego psychiatry dr. Raymonda A. Moody'ego. Bardzo szybko sprzedała się w nakładzie 2 mln egzemplarzy. Dwa lata później podobną popularność zyskała publikacja dr Elisabeth Kubler-Ross „Śmierć nie istnieje". Od tego czasu mamy cały wysyp publikacji na temat życia po śmierci. Na amerykańskim rynku pojawiła się właśnie niezwykła książka dr. Ebena Alexandera, ktory przez 15 lat pracował na wydziale medycznym Harvardu. Przez 25 lat przeprowadził też wiele setek operacji mózgu. Następnie sam przeżył śmierć kliniczną. Neurochirurg opisuje, jak czuł, że unosi się ponad chmurami, a potem zobaczył na niebie "przezroczyste, lśniące istoty, pozostawiające za sobą długie, promieniste linie". Aleksander dodawał, że w wędrówce eskortowała go nieznana kobieta. Inne istoty mówiły do niego: "Nie ma się czego bać" i "Będziesz kochany na zawsze". Lekarz twierdzi, że później trafił do wielkiej, ciemnej, nieskończonej pustki, która - jak pisze - jest domem boga. Po temat „życia po życiu” sięgali również chętnie filmowcy. Łukasz Adamski przygotował listę pięciu najlepszych filmów o „tamtym świecie”. „Uwierz w ducha”- Sami i Molly są kochającą się parą. Pewnego wieczoru, w drodze powrotnej z teatru, zostają napadnięci. Sam ginie w walce z rzezimieszkiem i „przebudza się” jako duch. Okazuje się, że nie zazna on jednak spokoju w błogim raju. Musi uchronić od śmierci swoją ukochaną i wyjaśnić, kto stoi za jego śmiercią. W tym celu nawiedza oszustkę, która bawi się w wywoływanie duchów. Absolutny wyciskacz łez, który nie pozostawia obojętnym nawet „karków” z siłowni. Patrick Swayze stworzył swoją najsłynniejszą rolę i wraz z, jeszcze naturalną i seksowną, Demi Moore pokazał, dosłownie, że miłość jest silniejsza niż śmierć. Na osłodę oscarowa Whoopi Goldberg i znakomity motyw porywania do piekła duszek znany z opisów…Ojców Kościoła. „Między piekłem a niebem” - Czy można wyrwać kogoś z piekła? Czy można arbitralnie zdecydować, że ukochana osoba zasługuje na niebo? Przepiękny wizualnie film z Robertem Williamsem i jak zwykle uroczą Annabellą Sciorrą o przełamaniu przyrzeczenia „wierności i miłości aż do śmierci”. W tym filmie wierność występuje nawet po śmierci. I trzeba przyznać, że jest ona pokazana bez zbędnego patosu. Wizja nieba w ujęciu twórców filmu to idealnie skomponowany obraz rodem z płócien wybitnych malarzy. Żaden film nie pokazał również w tak przerażający sposób piekła. Należy zauważyć, że nie jest to wizja rodem z komiksowych opowieści o gotującym kotle i diable z rogami. Przestroga dla wszystkich przyszłych samobójców. „Nostalgia Anioła”- Susie Salmon zostaje brutalnie zgwałcona i zamordowana przez swojego sąsiada. Następstwa zbrodni dziewczyna ogląda już z nieba. Susie widzi jak jej oprawca próbuje pomóc jej pogrążonej w rozpaczy rodzinie ( znany z kryminalistyki schemat) i tuszuje dowody swojej winy. Reżyser Peter Jackson ( „Władca Pierścieni”, „Hobbit”) zrobił film nierówny, momentami zimny i paradoksalnie zbyt zdystansowany. Jednak jego konstrukcja narracyjna i wizualna zachwyca. Warto ten film obejrzeć z uwagi na diaboliczną rolę Stanleya Tucci, który stworzył na ekranie jedną z najbardziej odrażających kreatur w historii kina. Mimo tego, że obraz Jacksona nie trzyma zawsze równego poziomu, to warto spojrzeć na jego wizję zaświatów. „Sok z żuka”. Komedia o śmierci. O to na dodatek komedia Tima Burtona, który rozwinął pewne makabrycznie śmieszne gotyckie elementy w „Gnijącej pannie młodej”. Czy trzeba streszczać akcje tego kultowego filmu? Chyba nie. Natomiast wizja „poczekalni w zaświatach” robi do dziś piorunujące wrażenie. Czy birtonowski film powinien pojawić się w poważnym zestawieniu? Beetlejiuce w wykonaniu Michaela Keatona jest tak pozaziemski, że musi pojawić się w każdym zestawieniu. Nawet tym najpoważniejszym… „Linia życia”- Grupka studentów medycyny podejmuje postanawia przekonać się co dzieje się po śmierci z człowiekiem. W tym celu przygotowują specjalną salę i wyposażenie reanimacyjne, potem po kolei przy pomocy leków wprowadzają się w stan śmierci klinicznej. Dla każdego z nich jest to osobiste przeżycie, które na zawsze wpływa na ich percepcję świata. Kultowy film Joela Schumachera, zanim zaczął on realizować nieudane hity blockbusterowe. Do dziś wizja wejścia do innego świata robi wrażenie i przypomina opisy z książki Raymonda A. Moody'ego. Na dodatek śmietanka (wówczas) młodych lwów kina, która później zawojowała kino na czele z Julią Roberts, Kieferem Sutherlandem, Kevinem Baconem i Williamem Baldwinem. Łukasz Adamski A jakie są Wasze typy? Publikacja dostępna na stronie:

filmy o życiu po śmierci na faktach